Strona:PL Zola - Rzym.djvu/763

Ta strona została uwierzytelniona.

Monsignor Nani zdawał się słuchać z natężoną uwagą, z zachwytem i od czasu do czasu przerywał wykrzyknikiem:
— Wybornie!... Doskonale!... O ręczę ci, że dążysz do celu... Sprawa twoja posuwa się, jaknajlepiej się posuwa!
Cieszył się a na jego twarzy nie można było dostrzedz najlżejszego śladu ironii. Patrzał tylko uważnie w oczy Piotra, jakby sądując go, czy nic nie ukrywa a w rzeczywistości chcąc sprawdzić, czy ten młody entuzyasta już dostatecznie wyzbył się złudzeń, czy nabrał doświadczenia, czy się dobadał jądra rzeczy i czy znurzenie doprowadziło go do pożądanego stanu bierności i posłuszeństwa. Czyżby jeszcze było za mało trzymiesięcznego pobytu w Rzymie, dla ustatkowania tego zapaleńca?...
Wtem nagle zapytał monsignor:
— Mój drogi synu, dlaczego mi nie mówisz o swej wizycie u kardynała Sanguinetti?...
— Nie mogłem widzieć Jego Eminencyi kardynała Sanguinetti, bo jest obecnie we Frascati.
Monsignor spojrzał, jakby zaniepokojony, że widzi konieczność wynikającej ztąd nowej zwłoki i z ukrytą przyjemnością dyplomaty-artysty, podniósł ku niebu swe małe kształtne ręce, z trwogą człowieka mówiącego, że wszystko stracone.
— Trzeba, żebyś się mógł widzieć z Jego Eminencyą!... Tak, trzeba koniecznie... nieodzownie... Pomyśl tylko... wszak Jego Eminencya kardy-