za sobą drzwi na dwa spusty i, schowawszy klucz do kieszeni, śpiesznie, wielkiemi krokami wyszedł ze swej zagrody.
— Oto temu jegomości — mówił hrabia — pilno się dowiedzieć o nowiny z Watykanu... jestem przekonany, że idzie do kardynała Sanguinetti i serce mu bije z niecierpliwości...
Piotr, popatrzywszy za odchodzącym księdzem, rzekł:
— Ja go znam... najniezawodniej to ten sam wiejski proboszcz, którego widziałem u kardynała Boccanera, nazajutrz po moim przyjeździe do do Rzymu.. przyniósł kardynałowi koszyk fig ze swojego ogrodu i prosił o napisanie świadectwa dla jego młodszego brata, który, w napadzie gniewu, pchnął kogoś nożem i dostał się za to do więzienia... lecz kardynał odmówił świadectwa mającego stwierdzać łagodność usposobienia dawnego swego ogrodnika...
— W takim razie, to ten sam... to ksiądz Santobono... poznał się on z kardynałem Boccanera, tu, we Frascati, przed sprzedaniem willi i rzeczywiście młodszy jego brat był ogrodnikiem kardynała... Lecz dziś okoliczności się zmieniły... willa Boccanera przeszła w obce ręce a Santobono przyczepił się do kardynała Sanguinetti, w którego wierzy jak w Boga... Ciekawa to postać tego Santobono... przypuszczam, że we Francyi nie ma tego rodzaju księży... Mieszka sam w tej oto ruderze i obsługuje starą kaplicę Matki
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/781
Ta strona została uwierzytelniona.