patyczne uznanie w głowach niektórych zapaleńców, w rodzaju Santobona... i taki kardynał Sanguinetti może go pchnąć gdzie zechce i ku czemu zechce... Saotobono nie zawaha się przed niczem... ale patrz, patrz, jak on szybko idzie ten nasz poczciwiec... widzisz go tam het wysoko, tuż przy tym białym pałacyku z balkonami?... to willa kardynała Sanguinetti... Zaraz tam wejdzie...
Piotr z łatwością odróżnił wskazany pałacyk, bo stał nieco naprzód wysunięty na wzgórzu i obrócony główną fasadą ku bezbrzeżnemu morzu płaskiej, rzymskiej Kampanii.
Była teraz godzina jedenasta, więc Piotr zaczął się żegnać z hrabią, mówiąc, że i on musi tam podążyć dla złożenia obowiązkowej wizyty. Prada, zatrzymawszy rękę Piotra w serdecznym uścisku, rzekł:
— Księże Piotrze, jeżeli chcesz mi zrobić wielką przyjemność, to zechciej przyjść zaraz po odbytej wizycie do restauracyi, w tym oto różowym domu... zjemy razem śniadanie... Ja za godzinę będę wolny i z prawdziwą radością powitam cię, gdy przyjdziesz...
Piotr wymawiał się z początku, lecz wobec uprzejmych nalegań hrabiego, obiecał, że się stawi na proszone śniadanie. Gdy się rozeszli, Piotr poszedł ulicą pod górę i wkrótce stanął przed pałacykiem w stylu Odrodzenia, w którym
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/788
Ta strona została uwierzytelniona.