Strona:PL Zola - Rzym.djvu/795

Ta strona została uwierzytelniona.

czość wyglądu, pomimo, że miał lat około sześdziesięciu. Mięsiste jego usta i cała twarz o wielkim nosie, przybrały łagodny, ojcowski wyraz i uśmiech, tak bowiem polityka kardynała nakazywała mu przyjmować każdego odwiedzającego a zwłaszcza księdza. Gdy tylko Piotr przykląkł i pocałował pierścień, kardynał wskazał mu krzesło, mówiąc:
— Siadaj... siadaj, mój drogi synu... Zapewne przychodzisz w sprawie swej nieszczęśliwej książki.. Bardzo jestem rad, że mogę z tobą o tem pomówić...
Przysunął swoje krzesło tuż przed same okno, jakby nie mogąc się oderwać od patrzenia na Rzym, którym dziś tak namiętnie myśl jego była zajęta i usiadł, zachęcając Piotra, by mówił. Wyraz jego twarzy świadczył na pozór, że słucha uważnie, lecz oczy kardynała płonęły, niespokojne rzucając spojrzenia ku miastu, ku upragnionej stolicy, którą zdobyć dla siebie tak gorączkowo pożądał. Piotr podziwiał tę umiejętność uprzejmości, ten udany spokój i zajęcie się cudzą sprawą w chwili, gdy burza wrzała w całej istocie tego człowieka.
— Wasza Eminencya raczy przebaczyć, że śmiem ją utrudzać...
— Ależ wdzięczny ci jestem, żeś przyszedł... dla zdrowia zamknąłem się na wsi.. lecz już znacznie jestem zdrowszy... i najzupełniej rozumiem, żeś chciał się ze mną widzieć, wytłoma-