co rozeznał natychmiast po akcencie Piotra. Uderzył biczem chudego swego konia i powóz potoczył się żwawo, obyczajem rzymskich dorożek, zachęcająco czystych i wesołych. Minąwszy zielony, niewielki skwer, przed dworcem i wjechawszy na plac Termów, dorożkarz odwrócił się na koźle i, zawsze uśmiechnięty, rzekł złą francuzczyzną, lecz z uprzejmością woźnicy, chcącego sobie zapewnić względy przyjezdnych cudzoziemców:
— Łaźnie Dyoklecyana.
To mówiąc, wskazywał batem w stronę walących się murów starożytnego gmachu.
Koń biegł kłusem po spadzistej Via Nationale, łączącej Monte Viminale, na którym jest dworzec, ze środkową częścią miasta. Woźnica co chwila obracał głowę w stronę Piotra i tym samym giestem co poprzednio, wskazywał mu różne gmachy, wymieniając ich nazwy. Lecz wśród świeżo ukończonej ulicy, znajdowały się tylko nowe budowle. Gdy dojechali do ogromnego niedawno wzniesionego gmachu, piętrzącego się stosami białawych, ciosowych kamieni, woźnica spojrzał nań z pewną dumą a zarazem z odcieniem ironii. Donośniejszym głosem, jakby przez poszanowanie dla bogactwa, rzeźbami przeładowanych frontonów, zawołał:
— Bank narodowy!
Podróż Piotra do Rzymu zdecydowaną została przed tygodniem i cały ten czas poświęcił on na
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.