Strona:PL Zola - Rzym.djvu/801

Ta strona została uwierzytelniona.

Była już blizko godzina pierwsza, gdy Piotr zasiadł do śniadania w towarzystwie hrabiego Prada, z którym się zeszedł w restauracyi, w domu o różowej fasadzie. Obadwaj się spóźnili, przytrzymani dłużej niż myśleli, swojemi interesami. Lecz hrabia był wesół, załatwiwszy pomyślnie kilka spraw, które brały zły obrót, a Piotr również był zadowolony, czując rozbudzone nadzieje w swem sercu. Ożywieni więc dobrym humorem, zasiedli przy jednym ze stolików w wielkiej publicznej sali, malowanej na niebiesko i na różowo, z obrazami, przedstawiającemi widoki okolic Rzymu, podczas gdy na suficie swywoliły roje tłustych amorków. Sala była jasna, czysta i pusta, w tej bowiem porze roku, turyści rzadkimi są gośćmi. Podano śniadanie starannie przyrządzone, a wino Frascati wyborne, podniecające, posiadało smak sobie tylko właściwy, przypominający zapach wulkanicznej ziemi, na której wyrosło.
Rozmowa toczyła się o piękności gór Albańskich, których pełne dzikiego wdzięku dalekie szczyty piętrzyły się na krańcu olbrzymich równin rzymskiej Kampanii. Piotr właśnie przed kilku dniami odbył klasyczną wycieczkę powozem z Frascati do Nemi i jeszcze był pod świeżem wrażeniem uroczych widoków, o których opowiadał teraz hrabiemu. Najpierw więc z Frascati do Albano, droga to wspinała się pod górę, to znów staczała się w dolinę, pośród bogatej