Piotr zaczął się bronić:
— Serdecznie dziękuję, lecz nie mogę... Jestem zaproszony na obiad przez Narcyza Haberta, więc muszę się stawić na godzinę oznaczoną.
— Ależ właśnie, tylko ze mną wracając, możesz się nie spóźnić... Wyjedziemy ztąd o godzinie trzeciej i około godziny piątej będziemy w Rzymie... Zobaczysz, jaki śliczny spacer odbędziesz, jadąc powozem przez rzymską Kampanię, a dziś będziemy mieli wyjątkowo piękny zachód słońca...
Piotr musiał ustąpić wobec uprzejmości hrabiego, który, potrzebując jeszcze kogoś widzieć we Frascati, szedł tam z Piotrem, wesoło i zajmująco rozmawiając o Rzymie, Włoszech i Francyi. O godzinie trzeciej wsiedli do powozu i doskonałe konie hrabiego ruszyły kłusem. Powóz był wygodny, poduszki kołysały w nim jadących. Z początku droga staczała się wśród winnic i gajów oliwnych. Ludzi spotykali rzadko. Tylko od czasu do czasu, mijali wieśniaka o szeroko skrzydlastym, czarnym kapeluszu filcowym, lub jeźdźca na białym mule, albo wózek zaprzężony w osła. W dnie powszednie, ruch około Frascati prawie ustawał, za to w niedzielę i święta gwarno tu bywało z powodu przyjazdu mieszczan z Rzymu, którzy z dworca kolejowego rozchodzili się po zagrodach i karczmach na ucztę, składającą się z pieczonego koźlęcia i wina.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/808
Ta strona została uwierzytelniona.