Strona:PL Zola - Rzym.djvu/811

Ta strona została uwierzytelniona.

typ księdza, żyjącego w dzikiem odosobnieniu, namiętnością tylko rojonych przez siebie planów, rzekł cicho, pochyliwszy się w stronę Piotra:
— Zaproszę go do powozu... zobaczysz, że się zabawimy...
A zwróciwszy się ku idącemu, zawołał:
— Księże, siadaj do powozu, jest miejsce, to cię podwieziemy...
Santobono przyjął natychmiast zaproszenie, dziękując:
— Najpokorniej dziękuję panu hrabiemu... nie codzień się zdarza jazda takim powozem... a przytem zaoszczędzę sobie butów...
Wsiadł i zajął miejsce na przedniej ławeczce, chociaż Piotr przez grzeczność chciał mu ustąpić i posadzić go koło hrabiego. Santobono zdjął przewieszony przez rękę koszyczek, pełen fig, przykrytych zielonemi liśćmi i postawił go sobie na kolanach.
Konie znów raźno ruszyły kłusem i powóz się potoczył po pięknej, równej drodze. Hrabia, chcąc Santobona wyciągnąć na opowiadanie, zapytał:
— Więc szedłeś, mój proboszczu, do Rzymu, musisz chyba mieć tam jaką pilną sprawę?...
— Tak... niosę trochę fig z mojego ogrodu do pałacu Boccanera... dla Jego Eminencyi kardynała... obiecałem mu przynieść figi z ostatniego tegorocznego zbioru...