To mówiąc, przygarnął do siebie koszyczek trzymany na kolanach, jakby przez obawę, by owoce się nie utrzęsły...
— Ach tak... przypominam sobie, że masz figi przedziwnego smaku w swoim ogrodzie, słodkie jak miód i soczyste jak rzadko. Lecz pocóż masz je trzymać na kolanach, do Rzymu jeszcze daleko, więc można koszyk położyć z tyłu za nami.
Santobono, objąwszy koszyk oburącz, nie chciał się z nim rozstać, zapewniając:
— Bardzo panu hrabiemu dziękuję... najpokorniej dziękuję... Ale koszyk nie jest ciężki i wcale mi nie przeszkadza... a przynajmniej wiem, że mu się nic złego nie stanie, gdy będzie tu przy mnie...
Prada roześmiał się, żartując z pieczołowitości księdza dla owoców swojego ogrodu, wreszcie spytał:
— Więc kardynał Boccanera tak bardzo lubi figi?...
— Jego Eminencya przedewszystkiem lubi figi z tego drzewa, z którego je zerwałem... Przed laty, gdy mieszkał w swojej willi, naumyślnie do mnie przychodzić raczył, by zjeść kilka tych samych fig... Wiedząc zatem, że zrobię mu przyjemność, zerwałem ostatnie jakie były i niosę mu je w prezencie...
Santobono wpatrywał się uporczywie w twarz Piotra, co spostrzegłszy, hrabia rzekł w formie przedstawienia:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/812
Ta strona została uwierzytelniona.