— A więc kardynał Sanguinetti udzielił ci pomyślnych wiadomości o zdrowiu papieża?... Cóż powiedział ci kardynał, podczas twej wizyty porannej?...
Santobono był widocznie niezadowolniony, że go widziano wchodzącego do pałacyku kardynała. Lecz idąc tam, śpieszył się tak, że nie dostrzegł hrabiego i Piotra stojących w pobliżu opuszczonego jego kościoła. Opanowawszy się wreszcie, rzekł spokojnie:
— Nigdy nie można wiedzieć, czy nowiny są złe lub dobre... Podobno Ojciec święty był dzisiejszej nocy cierpiący... i modlić się będę, by następną noc przebył pomyślniej...
Zamilkł, a po chwilowym namyśle dodał:
— Lecz jeżeli taką jest wola Boga... jeżeli Bóg chce do siebie powołać naszego Ojca świętego, nie pozostawi On wszakże swej trzody bez pasterza i pewnie wyznaczył już tego, który będzie rządził Stolicą apostolską.
Te budujące słowa w ustach Santobona rozweseliły hrabiego; roześmiał się głośno i, z zamiarem przedłużenia rozmowy w tym kierunku, zawołał:
— Prawdziwie jesteś nieoceniony, mój proboszczu! Więc przypuszczasz, że papieże pojawiają się jako widoma łaska i wola Boga? Podług ciebie, przyszły papież już jest naznaczony i mianowany w niebie i tylko czeka na ukoronowanie tiarą gdy ta będzie wolną?... Wyobraź
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/815
Ta strona została uwierzytelniona.