kręgu, zaczynał się rysować Rzym, zwiększając się z każdą chwilą, mnożąc swe wieże i kopuły. Skutkiem oświetlenia, miasto zdawało się być wykute w białym marmurze, wśród ciemnej zieloności ogrodów. Rzym, widziany ztąd, czynił wrażenie zaczarowanego zjawiska, mogącego zniknąć, rozwiać się i rozpłynąć.
— Matteo! — zawołał Prada do swojego stangreta — zatrzymasz konie przed Osteria Romana.
A zwróciwszy się w stronę swoich towarzyszów podróży, dodał:
— Wybaczcie mi, panowie, że się na chwilę zatrzymamy, lecz przywożę ztąd świeżo zniesione jaja dla mojego ojca... lubi je, więc staram się, by je miał jak można najświeższe...
Powóz właśnie dojeżdżał do prostej, pierwotnej karczmy przy drodze, opatrzonej szyldem szumnie brzmiącym: „Antica Osteria Romana“. Zwykłymi gośćmi w tej karczmie byli chłopi chodzący za pługiem, a czasami wstąpił tu który z myśliwych, by zaspokoić głód jajecznicą z kawałkiem szynki i butelką białego wina. W niedzielę ruch był nieco większy, bo wytrwalsi na dalekie wycieczki piesze goście przychodzili aż z Rzymu, ciesząc się widokiem pól i wiejską swobodą. W dni powszednie bywało, że wśród pustkowia Kampanii, nikt się nie zdarzył chcący tu zajść na wypoczynek.
Gdy tylko powóz przystanął, hrabia wyskoczył, mówiąc:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/826
Ta strona została uwierzytelniona.