sanych desek. Zdawało się, że nikogo tu nie było, taka panowała cisza, przerywana jedynie brzękiem much, jednakże za jednym ze stołów siedziało dwóch mężczyzn, zapewne przechodniów, którzy milcząco i nieruchomie patrzyli na stojące przed nimi szklanki pełne wina. W pobliżu zaś drzwi, na nizkim stołku siedziała córka gospodarzy, chuda i żółta dziewczyna, trzęsąca się od febry. Siedziała, próżnując, z rękoma założonemi na kolanach.
Hrabia, spostrzegłszy nagłą bladość Piotra i domyśliwszy się, że mu brak tutaj powietrza, zaproponował siąść w altanie w pobliżu domu.
— Tam będzie nam lepiej, dzisiejszy wieczór jest bardzo ciepły...
Dziewczyna musiała wyręczyć matkę, która szukała jaj i ojca zajętego naprawianiem koła przy wozie, z niechęcią więc wstała i drżąc chorobliwie, przyniosła do altany karafkę wina i trzy szklanki, a wziąwszy zapłatę, wsunęła pieniądze do kieszeni i, nie rzekłszy słowa, poszła siąść na swoim zydlu, pochmurna, niezadowolona, że musiała się z niego poruszyć.
Prada z właściwą sobie wesołością nalał wina do szklanek, chociaż Piotr bronił się, że pić nie może, chyba tylko podczas śniadania lub obiadu.
— Raz można odstąpić od reguły!... Musisz się z nami trącić... No cóż, proboszczu, prawda, że winko wcale niezłe?... Wypijemy zdrowie papieża... niechajże ozdrowieje!
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/829
Ta strona została uwierzytelniona.