który sam rzuci do skrzynki znajdującej się przy bramie pałacu na via Giulia.
Resztę drogi odbyli wszyscy trzej, milcząc, chociaż Prada, chcąc oderwać się od natłoku przykrych myśli, zaczynał coś mówić, lecz słowa jego padały roztargnione, bezładne i nie wywoływały dłuższych odpowiedzi.
Światła ulic i domów w Rzymie, coraz to były wyraźniejsze, wreszcie powóz wjechał w przedmieście, mijając mury, ogrody, niewielkie domki i szynki, z których dolatywały wrzaskliwe głosy ludzi, kłócących się przy winie.
Prada oświadczył, że dowiezie swoich towarzyszów na via Giulia, w pobliże pałacu Boccanera. Piotr utrzymywał, że to zbyteczne, że od mostu dojdzie tam w kilka minut, lecz hrabia zawołał:
— Mnie to nie wiele z drogi... a jest już późno... więc nie chcę, byś się miał śpieszyć z mojego powodu...
Via Giulia już była pusta i tylko podwójny rząd gazowych latarni, z rzadka rozstawionych, oświecał ją ponuro. Gdy powóz się zatrzymał, Santobono, nie czekając na Piotra, wyskoczył i poszedł sam, dziękując hrabiemu:
— Stokrotne dzięki składam panu hrabiemu!... Do widzenia... najpokorniej dziękuję...
— Do widzenia, proboszczu... do widzenia...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/842
Ta strona została uwierzytelniona.