tchnąć... Chodź... pójdziemy do przeznaczonego na ten cel salonu... znajdziemy tam piękne panie, chcące usiąść wygodnie i pragnące się pokazać w całej pełni swych wdzięków i ponęt...
Salon był bardzo obszerny i cały udrapowany przepysznej piękności staroświeckim aksamitem genueńskim. Na tle z jasnego atlasu wiły się wszystkich barw aksamitne kwiaty, cudnie przybladłe, o tonach łagodnych jakby zwiędłych z nadmiaru miłości. Na wspaniałych konsolach pod witrynami jak w muzeach, spoczywały zbiory dzieł sztuki, emalii i kości słoniowej rzeźbionej, skrzyneczek kunsztownie wysadzanych drogiemi kamieniami, drobnych malowideł i medalionów, stosy bogactw i najpiękniejszych cacek. A na rzuconych wśród salonu krzesełkach i fotelach siedziało kilkanaście kobiet, które już się tutaj schroniły przed ściskiem, śmiały się i rozmawiały z sobą lub z młodymi ludźmi, którzy, stojąc przed niemi, dopełniali grupy wyszukanego, ponętnego wdzięku. Salon tu zdawał się być pieszczotą dla oczu, podnietą dla zmysłów. Blade a jednak jassne światło równo padało na kształtne i powabnie obnażone biusty i ramiona młodych ładnych kobiet, które powolnie się wachlując, podobne były do przedziwnych, ucieleśnionych kwiatów, napełniających powietrze upajającym zapachem swej kobiecości. Klejnoty lśniły się na sukniach i na ciałach, połyskując różnobarwnośnią ogni, migających jak drobne płomyki lub przejrzyste krople rosy.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/856
Ta strona została uwierzytelniona.