Strona:PL Zola - Rzym.djvu/857

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy widzisz? — zawołał Narcyz — nasz przyjaciel, monsignor Nani, rozmawia z żoną posła austryackiego.
Po chwili Nani, który ich spostrzegł, zbliżył się ku nim i wszyscy trzej usunęli się ku framudze jednego z okien, by swobodnie porozmawiać. Monsignor się uśmiechał, zadowolniony z piękności festynu, lecz uśmiechał się ze spokojem człowieka mającego duszę opancerzoną nadziemską czystością, wolnego od pokus i wrażeń, nie widzącego nawet tych pięknych, gołych ramion kobiecych i niedomyślającego się zmysłowej ich ponęty.
— Jakże rad jestem, mój synu że cię spotykam. — rzekł, zwróciwszy się do Piotra. — Jakże ci się podoba nasz Rzym, gdy się bawi?...
— Jest piękny, nad wyraz piękny!
Monsignor mówił teraz z rozczuleniem o nadzwyczajnej pobożności Celii, a jej rodziców uważał za wiernych stronników Watykanu. O spodziewanem przybyciu króla i królowej nie wspomniał, nie chcąc o tem wiedzieć. Naraz zmienił kierunek rozmowy:
— Przez cały dzień myślałem o tobie, mój synu. Tak, bo powiedziano mi, żeś pojechał do Frascati dla widzenia się z Jego Eminencyą kardynałem Sanguinetti... Cóż mówiliście z sobą?... Cóż powiedział ci o twojej książce?... Jak cię przyjął?...
— Przyjął mnie po ojcowsku... Zaraz prawie na wstępie dał mi do zrozumienia, że jest skrę-