znał silniejszego ciosu. Więc wszystko było skończone. Całą podróż i pobyt w Rzymie odbył napróżno a wszystkie zabiegi doprowadzały go tylko do tej nieodwołalnej porażki! Nie pozwolono mu się bronić, nie znajdował nigdy tych, z którymi byłby mógł mówić, zadrwiono z niego z bezlitośną złośliwością. Gniew i ból miotały nim, rozsadzając piersi. Stał, milcząc i nie rozumiejąc, dla czego spada nań ten grom wśród ogólnej uciechy w tych salonach pełnych gości i odurzających zapachów. Opanował się przecie i rzekł półgłosem z wielką goryczą:
— Ach, jakże okrutnie ze mnie zadrwiono! Ten kardynał mówiący mi dziś rano: „Jeżeli Bóg będzie z tobą, to cię zbawi nawet przeciwko własnej twej woli“! Dopiero teraz widzę jasno znaczenie tych słów dwuznacznych, życzył mi przegrania procesu dla rozbudzenia we mnie pokory i poddania się zapewniającego mi zbawienie... Ja miałbym się poddać!... Nie mogę, nie mogę!.. Serce mam wezbrane oburzeniem i rozpaczą...
Uważnie na niego patrząc, Nani słuchał z widocznem zaciekawieniem a gdy skończył mówić, rzekł z łagodną spokojnością:
— Ależ, mój drogi synu, jeszcze nic nie ma stanowczego! Dopóki Ojciec święty nie podpisał wyroku, nic nie ma zrobionego. Masz więc cały dzień jutrzejszy a nawet pojutrzejszy ranek. Cud zawsze jest możliwy.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/859
Ta strona została uwierzytelniona.