Strona:PL Zola - Rzym.djvu/860

Ta strona została uwierzytelniona.

Zniżywszy głos, odprowadził Piotra o kilka kroków dalej, podczas gdy Narcyz, jako estetyk rozmiłowany w szyjach łabędzich i ponętnych ramionach, przypatrywał się damom.
— Mam coś ważnego do powiedzenia ci, mój synu... lecz w tajemnicy i tylko tobie... Podczas kotyliona przyjdź do saloniku wyłożonego lustrami, zostaniesz mnie tam i swobodnie z sobą pogawędzimy.
Piotr skłonił się na znak dziękczynnego przyzwolenia a monsignor oddalił się natychmiast i znikł w sąsiednim salonie. Piotr stał na miejscu i w zamęcie swych myśli rozróżniał tylko jedno, to jest że powinien się wyrzec wszelkiej nadziei. Cóż mógł on zrobić przez pozostający mu dzień jeden, kiedy przez trzy miesiące nie zdołał sobie wyrobić chociażby tej upragnionej audyencyi u papieża. W uszach mu szumiało, był prawie nieprzytomny, gdy usłyszał, że Narcyz mówi do niego o sztuce.
— Zadziwiająca rzecz, jak kształty ciała kobiecego utraciły wdzięk czystości linij, a wszystkiemu winna nasza szkaradna, demokratyczna epoka! Tak, linie ciała zgrubiały i stały się przerażająco pospolite... Patrz tylko dokoła... mamy przed sobą mnóstwo młodych kobiet a żadna z nich nie ma kształtów przekazanych nam przez mistrzów szkoły florenckiej... żadna nie posiada tych bosko zatracających się linij o przedziwnej czystości, ża-