— Otóż i spodziewani goście z Kwirynału! — zawołał, zwracając się do okna. — Patrz, księże Piotrze, jak ich serdecznie tłum wita!
Pomimo zamkniętych okien, wrzawa z ulicy dobiegała wyraźnie a Piotr, zwróciwszy się, ujrzał wśród jasności spływającej od lamp elektrycznych, zbitą ciżbę głów ludzkich cisnących się dokoła karet królewskich.
Podczas swego kilkumiesięcznego pobytu w Rzymie i codziennych spacerów po ogrodach willi Borghèse, Piotr nieraz już spotkał króla, przychodzącego tu bez eskorty lub przyjeżdżającego powozem w towarzystwie jednego ze swoich adjutantów. Czasami król sam powoził lekkim faetonem i miał przy sobie jednego tylko służącego w czarnej liberyi. Pewnego razu wziął z sobą królowę i królewska ta para wyglądała na kochające się małżeństwo, zadowolnione ze wspólnie odbywanej przejażdżki. Publiczność w Rzymie była przyzwyczajona do tego widoku i witała ich ukłonem lub uśmiechem pełnym życzliwości, nie zatrzymując się i nie naprzykrzając głośnem manifestowaniem swych uczuć. Piotr był mile zdziwiony, widząc tyle prostoty, bo przywykł do tradycyjnej myśli, że panujący nie wychodzą po za swój pałac bez świty dworzan i bez eskorty wojskowej. Wszystko co mu opowiadano o króla uspasabiało go sympatycznie. Król był pełen dobroci, lubił samotność, swobodę wiejską, polowanie i z chęcią marzył o spokoju życia wśród
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/875
Ta strona została uwierzytelniona.