Strona:PL Zola - Rzym.djvu/877

Ta strona została uwierzytelniona.

ły środek sali, do której weszli król i królowa prowadzeni przez księcia i księżnę Buongiovanni, którzy zeszli ich przyjąć na dół w pierwszym przedsionku. Król był w czarnym fraku a królowa w sukni atłasowej blado-żółtej pokrytej wspaniałemi białemi koronkami. W jej jasnych blond włosach połyskiwał brylantowy dyadem, wyglądała bardzo młodo a okrągła świeża jej twarz była pociągająco i łagodnie uśmiechnięta. Muzyka wciąż grała marsza z werwą wyrażającą entuzyazm przyjęcia. Po za rodzicami, w gronie osób ciągnących po za królem i królową, była Celia, Attilio, państwo Sacco, krewni, oraz dygnitarze dworu. Dopóki się nie skończył marsz hałaśliwie grany przez orkiestrę, orszak prawie się nie poruszył z miejsca i tylko w milczeniu zamieniano się spojrzeniami lub uśmiechami na znak powitania. Wszyscy obecni stali, starając się widzieć przybyły orszak, popychano się, wspinano na palce, wyciągano szyje a oczy tych ciekawych błyszczały, twarze promieniały, piękniejąc od wzruszenia.
Wreszcie orkiestra umilkła i zaczęły się ceremonialne przedstawienia. Król i królowa znali już Celię, więc złożyli jej tylko z serdeczną dobrocią życzenia. Lecz Sacco, świeżo mianowany minister, pragnął przedewszystkiem przedstawić swojego syna. Skłonił więc swój giętki kark i, często się kłaniając, mówił coś o poruczniku ze zwykłą swą wymową; teraz kłaniał się znów At-