Nani zwolna wydostał swe ręce z uścisku Piotra i starał się go uspokoić łagodnie, po ojcowsku go strofując, lecz usta miał okrążone ledwie dostrzegalnym uśmiechem pogardy, uważając ten cały entuzjazm za najzupełniej bezpożyteczny. A gdy zdołał uspokoić tego młodego zapaleńca, nalegał, by odszedł. Przy pożegnaniu, przerywając nowe podziękowania Piotra, rzekł spokojnie i z wielką prostotą:
— Mój drogi synu, zawsze pamiętaj, że posłuszeństwo jest najwyższą cnotą.
Piotr pragnął natychmiast bal opuścić i rad był, że odrazu odnalazł hrabiego, który mu powiedział, że król i królowa już odjechali, odprowadzeni aż do przedsionka na dole, przez całą rodzinę Buongiovannich i przez rodzinę Sacco. Królowa raczyła pocałować Celię a król uścisnął dłoń jej narzeczonego, łaska tak nadzwyczajna opromieniła radością twarze obudwu rodzin.
Bal miał się ku końcowi, coraz liczniejsze grupy osób opuszczać poczynały pałac Buongiovannich, a Prada silniej jeszcze wzburzony, pragnął ztąd uciec i tylko wyczekiwał na przyjście Piotra.
— Ach, wreszcie jesteś, kochany księże Piotrze... Czekałem na ciebie i doczekać się nie mogłem... Chodźmy.. chodźmy ztąd... Twój rodak, Narcyz Habert, polecił mi, abym cię zawiadomił, że go już tu nie ma... Podjął się odprowadzić Lizbetę do powozu... Muszę się przejść... czuję
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/895
Ta strona została uwierzytelniona.