dzając wszelkie możliwe szczegóły, mogące zajść podczas wieczornego widzenia. Więc to dziś nastąpi... za kilkanaście godzin — powtarzał sobie, żałując, że nie może z nikim się podzielić swoją wielką radością.
Szli dość spiesznym krokiem, donośnie odbijającym wśród pustych ulic, podczas gdy jasne światło księżyca rzucało ich czarne cienie na białawym bruku.
Wtem Prada nagle zamilkł Już nie mógł dłużej się przezwyciężać, nie mógł zagłuszać swego bólu tem gorączkowem gadaniem, owładnęła go jakaś wściekłość, paraliżująca wszelkie wysiłki woli. Już dwukrotnie sięgnął do kieszeni, by się przekonać, że ma przy sobie list napisany zmienionem pismem do kardynała Boccanera. Powtarzał sobie słowa, które skreślił ołówkiem podczas balu, i zadowolony był, że powstrzyma spełnienie zbrodni. Postanowił odprowadzić Piotra, by osobiście rzucić list do skrzynki przy pałacowej bramie. Tak, ten list za dziesięć minut będzie w skrzynce, bo rzuci go tam, na pewno rzuci, nic nie zdoła powstrzymać go od wrzucenia tej przestrogi, bo taką jest stanowcza jego wola. Przecież on nie jest zdolny do zbrodni?... A nie ostrzedz kardynała — byłoby to samo co popełnić zbrodnię.
Ach, ale jakże srogie znosił teraz męczarnie! Ta Benedetta, ten Dario, jakże okrutną ranę mu zadali! Jakaż burza zazdrości i nienawiści szalała
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/898
Ta strona została uwierzytelniona.