dniu?... Jakiż to kraj uroczy, w którym zima przypomina najpogodniejsze dni wiosny północnych krajów!
Gdy skończył się ubierać, znów zbliżył się do okna i, oparłszy się o poręcz, patrzał po za złotem płynący Tyber na wiecznie zielone stoki Monte Gianicolo. Naraz wychyliwszy się nieco spojrzał w dół i w opuszczonym ogrodzie pałacowym, zobaczył Benedettę siedzącą w pobliżu wodotrysku. Zeszedł tam natychmiast, nie mogąc dziś długo pozostawać na miejscu, potrzebował ruchu, życia, wesołości i piękna.
Benedetta powitała go okrzykiem, którego się spodziewał:
— Jestem szczęśliwa... szczęśliwa... ogromnie szczęśliwa!
Nieraz spędzali w tem ustroniu przedpołudniowe godziny, lecz jakże smutni byli wtedy oboje, smutni i pozbawieni nadziei. Dziś było inaczej. Radość ogarniała ich serca, promienieli oboje szczęściem i wszystko się wydawało piękne, rozweselone. Ten opuszczony, zarośnięty chwastami ogród był uroczym zakątkiem, gdzie spokojnie można było marzyć o szczęściu. Z lubością spoglądali na stare pomarańczowe drzewa, których symetryczne rzędy znaczyły miejsce dawnych ulic i zachwycała ich piękność wielkiego lauru, ocieniającego pokryty starożytnemi rzeźbami sarkofag, w który spływała woda szemrząca strumieniem wyrzucanym przez usta tragicznej maski...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/903
Ta strona została uwierzytelniona.