Zrazu Benedetta nie zrozumiała.
— Jakto?... Co?...
— Tak, dziś będę miał szczęście stawienia się przed Ojcem świętym... Tej nocy, podczas balu, monsigaor Nani zawiadomił mnie, że Ojciec święty raczył przeczytać moją książkę i skutkiem tego chce mnie widzieć... Idę do Watykanu o godzinie dziewiątej wieczorem.
Benedetta zapłoniła się z radości, szczerze bowiem polubiwszy Piotra, cieszyła się niespodziewanie spadłem na niego szczęściem. Przytem będąc bardzo przesądną, uderzona była tym dziwnym zbiegiem okoliczności równoczesnego szczęścia dla niej i dla Piotra. Śmiała się z radości i, klaskając w dłonie, zawołała z przejęciem:
— Jakaż to wspaniała wróżba! Ach, jakże jestem szczęśliwa, że te radości spotykają nas równocześnie! Teraz już wszystko pójdzie gładko, bo dom nasz jest błogosławiony, zabezpieczony od zła wszelakiego! Niewiem czy wiedziałeś o tem, księże Piotrze, lecz gdy w ważnej okoliczności życia, ktoś z domowników ma wyznaczone widzenie się z Ojcem świętym, wtedy żadne nieszczęście nie ma dostępu do tego uświęconego domu. Pojmujesz więc moją radość!
Śmiała się jeszcze głośniej, usiedzieć nie mogła na miejscu, byłaby pragnęła wszystkich zawiadomić o nowem swem szczęściu.
— Sza... sza.... nie mówmy o tem tak głośno... zażądano odemnie najgłębszej tajemnicy... Bła-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/908
Ta strona została uwierzytelniona.