żył w koszyczku i pragnie, aby tak jak są były podane na stół... bo to podarek od niego i z ulubionego drzewa Jego Eminencyi. A więc nie poruszyłam nawet liścia jednego i figi w koszyczku zostały postawione przed Jego Eminencyą.
— To bardzo pięknie... bardzo pięknie — mówiła z komicznem zagniewaniem Benedetta, lecz doprawdy ci panowie mogliby się z nami podzielić figami... Powiem im, że to brzydko tak dogadzać tylko sobie... Z pewnością te figi muszą być wyborne!
— Więc to ten proboszcz, który do nas przychodził do willi, przyniósł wczoraj owe figi? — spytała donna Serafina.
— Tak, ten sam — odpowiedziała Wiktorya. — Ksiądz Santobono, proboszcz przy kościółku Matki Boskiej Polnej... Ile razy tu przyjdzie, to zawsze najpierw się pyta o księdza Paparelli, bo podobno zna się z nim jeszcze z seminaryum... Wczoraj, ksiądz Paparelli przyprowadził go do nas do kredensu... Ksiądz Santobono oddał mi koszyk swój z figami i myślałam, że nigdy nie skończy poleceń swoich a otóż dziś mało co brakowało, by wszystko nie było napróżno, bo zapomniałam postawić figi na stole przed Jego Eminencyą, lecz ksiądz Paparelli przybiegł zaraz i sam wziął koszyk i zaniósł na górę z takiem nabożeństwem, jakby niósł świętą monstrancyę... Prawda, że Jego Eminencya najbardziej lubi figi z ogrodu księdza Santobono...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/914
Ta strona została uwierzytelniona.