otwarty korytarz, w głębi którego widać było dopiero co porzucony pokój stołowy, ze stołem nakrytym i z rzuconemi w pośpiechu serwetami i krzesłami w nieładzie.
Benedetta zrobiła uwagę, zwykle się nasuwającą w podobnych okolicznościach:
— Czy aby nie zjadł czego szkodliwego?...
Kardynał się uśmiechnął, znając skromność swego stołu i rzekł:
— Jedliśmy jaja, kotlety jagnięce i szczaw na jarzynę... jak widzisz, nie mogło mu to zaszkodzić... Ja piłem wodę, jak zwykle, a Dario dolał trochę wina do swojej szklanki... Nie, jedzenie nie mogło mu zaszkodzić...
Don Vigilio odważył się na wypowiedzenie spostrzeżenia:
— Gdyby jedzenie było tego przyczyną, to Jego Eminencya, oraz ja, bylibyśmy też zasłabli...
Dario przez chwilę miał oczy zamknięte; teraz je otworzył, znów głęboko odetchnął i zmusił się do uśmiechu:
— Proszę się nie niepokoić... już znacznie mi jest lepiej... Trochę, to zaraz przejdzie...
— Więc naprawdę już ci jest lepiej? — zawołała z radością Benedetta. — W takim razie powiem ci, jaki zrobiłam projekt... Każesz zaprządz swój powóz i, zabrawszy księdza Piotra, oraz mnie, zawieziesz nas na daleki spacer, pojedziemy daleko, daleko brzegiem Tybru.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/921
Ta strona została uwierzytelniona.