Strona:PL Zola - Rzym.djvu/923

Ta strona została uwierzytelniona.

myśle kardynała, że znów trucizna podstępnie zadana przez ręce nieznane, nowym gromem spadnie na drugą ukochaną przez niego istotę. Patrzał z wytężoną uwagą na twarz siostrzeńca, na tego ostatniego potomka swojego rodu, patrzał, szukał, śledził i z przerażeniem dostrzegał jak się szerzyło zło, okrutne, nieubłagane zło, które już mu zabrało połowę jego samego.
Benedetta szepnęła półgłosem:
— Drogi wuju... zmęczysz się... pozwól, ja cię zastąpię, ja go wezmę w moje objęcia a może, gdy poczuje się tak blizko mnie, przebudzi się z zemdlenia...
Kardynał podniósł głowę, popatrzył na nią i ustąpił jej miejsca, lecz wpierw porwał ją w ramiona, przycisnął do siebie i ucałował z oczyma pełnemi łez. W tym nagłym wybuchu uczucia znikła zwykła mu sztywna obojętność i głosem drżącym od wzruszenia szepnął:
— Ach, biedna moja Benedetto, biedne ty moje dziecko!
Zachwiał się jak dąb z korzeniami przez burzę wyrwany, lecz natychmiast się opanował i podczas gdy Piotr i don Vigilio stali na boku, milcząc, gotowi na rozkazy, kardynał zaczął chodzić powolnym krokiem tam i napowrót po obszernej, starożytnej komnacie. Wkrótce przestrzeń ta stała się za małą dla natłoku szarpiących go myśli, więc wkraczał aż do korytarza i do pokoju stołowego. Chodził i powracał z coraz chmurniejszą, surow-