Strona:PL Zola - Rzym.djvu/927

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy weszli do stołowego pokoju, byli tak przygnębionymi, że nikt nie przemówił ani słowa i zapanowało najgłębsze milczenie wypływające z nadmiaru smutku. Drzwi od korytarza zamknięto a przez otwarte okno płynęło miłe, ciepłe powietrze pełne słonecznych, delikatnych blasków. Stół był jeszcze zastawiony jak przedtem, a przed jednem z odstawionych w pośpiechu krzeseł stała filiżanka do połowy napełniona czarną kawą. W pośrodku stołu był koszyk z figami, lecz prawie nietknięty, bo z układu liści, można było poznać, że ubyło zaledwie parę owoców.
Papuga kołysała się z rozkoszą w szerokim pasie słonecznych promieni, w których uwijały się atomy złotego pyłu. Ździwiona przyjściem tylu osób, Tata przestała krzyczeć i wpatrywała się w obecnych przenikliwym wzrokiem.
Upływały minuty długie jak wieki w gorączkowem oczekiwaniu wiadomości z sypialni Daria. Don Vigilio siadł na uboczu, Benedetta i Piotr stali nieruchomie, a kardynał znów zaczął chodzić, chcąc ruchem skrócić czas, zażegnać swą niecierpliwość, wyszukać przyczynę zła, którego doniosłość znał już obecnie. Kroki jego rozlegały się rytmicznie, z machinalną regularnością, lecz w duszy jego panował zamęt i ponury szał wściekłości. Przechodząc koło stołu zastawionego obiadowem nakryciem, kilkakrotnie spojrzał badawczo, jakby czegoś szukał. Może w tej kawie była trucizna? A może w kotletach, lub