Strona:PL Zola - Rzym.djvu/928

Ta strona została uwierzytelniona.

w chlebie?... Naraz oczy jego zawisły na koszyku z figami. Zatrzymał się, jakby nagłe zrobił odkrycie. Myśl ta coraz wyraźniej, natrętniej narzucała się i przykuwała go na miejscu. Jak się przekonać czy podejrzenie było słuszne?... Myślał i nie znajdował sposobu sprawdzenia. Wreszcie wziął do ręki jedną z fig i przypatrywał się jej uważnie. Lecz nie przedstawiała nic szczególniejszego; żadną oznaką zewnętrzną nie dozwalała czegokolwiek się domyślać. Już miał ją położyć napowrót do koszyka, gdy Tata odezwała się przeciągłym głosem, ze wzrokiem utkwionym w figę, bo niezmiernie lubiła owoce. Możność zrobienia doświadczenia, której szukał, nadarzała się niespodziewanie.
Zwolna, z twarzą przyćmioną chmurą, kardynał zaniósł papudze figę i podał bez wahania i bez żalu. Tata wydłużyła giętkie swoje ciało pokryte jedwabnemi piórami szaro zielonego koloru i prawie różowe skutkiem blasku słońca jasno wpływającego przez otwarte okno, a ująwszy z właściwym sobie wdziękiem podawaną figę, rozpruła ją dziobem. Nie wyjadłszy jak tylko trochę soczystego środka, Tata upuściła figę trzymaną w łapce. Kardynał stał przy niej i patrzał na nią z natężoną uwagą. Czekał. Minęły w ten sposób trzy nieprawdopodobnie długie minuty. Już zaczęła tlić nadzieja w sercu kardynała i pogładził głowę ulubionej swej papugi, która z zadowoleniem poddawała się pieszczocie