Strona:PL Zola - Rzym.djvu/933

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyniosła postać kardynała jeszcze wyższą się zdawała, gdy mówił te słowa z ręką podniesioną w górę, jakby składając przysięgę, że Bogu pozostawia dochodzenie sprawiedliwości na wrogach swego rodu. Twarz jego miała wyraz głęboko tragiczny, bo musiał zarazem myśleć i o koledze swym, kardynale Sanguinetti, i o podstępnych intrygach krzyżujących się w podziemnych ciemnościach dokoła tronu papiezkiego, zwłaszcza gdy szło o zdobycie, przywłaszczenie tyary dla swej osobistej korzyści, bez względu na korzyść Kościoła.
Piotr i don Vigilio skłonili się na znak, że przyrzekają milczenie a kardynał, nie mogąc dłużej opanować bólu, jęknął raczej, aniżeli powiedział:
— Ach, biedny mój Dario, biedny mój Dario, jedyny i ostatni potomek naszego rodu! Ach Dario, ty jedyna nadziejo mojego serca, pocóż masz umierać, umierać w tak okrutny sposób:
Benedetta, zerwawszy się ze swego krzesła, zawołała z gwałtownością:
— Umierać... kto?... Dario?... Ja nie chcę! Ja nie pozwolę, by on umarł! My go uratujemy, my go uzdrowimy! Chodźmy do niego! Weźmy go w nasze ramiona, przyciśnijmy do serca i uratujmy go, mój wuju! Chodźmy, chodźmy prędzej! Ja nie chcę, by on umarł... ja nie chcę!
I szła już ku drzwiom i nikt nie byłby w stanie jej zatrzymać, gdy właśnie wbiegła Wiktorya