rodu dotyczące mógł rozstrzygać on jeden na ziemi, lub Bóg w niebie panujący.
Łagodna twarz doktora, przywykłego do oględnego dochowywania tajemnic, pochyliła się i rzekł wreszcie:
— Tak, to zaraźliwa zgniła gorączka...
Teraz, gdy zabezpieczył sprawę bożą i uchronił ją od szwanku, kardynał Boccanera był już tylko bolejącym człowiekiem i znów wielkie łzy stanęły mu w oczach. Zaczął błagać doktora, by jeszcze próbował uratować chorego. Lecz Giordano smutnie potrząsał głową, wyznając całą bezsilność medycyny. Dla rodzonego ojca i matki nie byłby w stanie większego nieść ratunku, śmierć była nieuniknioną i nic jej odwrócić jut nie mogło. Po cóż więc męczyć umierającego, po co zwiększać na próżno miarę jego katuszy?...
Kardynał przypomniał sobie nieobecność donny Serafiny i, odczuwając jej rozpacz, jeżeli nie pożegna siostrzeńca, chciał po nią posłać do Watykanu. Doktór ofiarował się, że po nią natychmiast pojedzie swoim powozem czekającym na dole. Za dwadzieścia minut obiecywał być z powrotem, nie przewidując, by mógł być w czemkolwiek potrzebny przy chorym.
Kardynał pozostał nieruchomy przy oknie i załzawionemi oczyma patrzał w niebo. Po chwili uniósł drżące ręce w górę, błagając ztamtąd pomocy. O Boże, teraz gdy wiedza ludzka okazała się bezsilną dla uratowania od zguby jedynego
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/940
Ta strona została uwierzytelniona.