z sobą zabierze... niech mnie z sobą z tego świata uniesie... Umrzemy razem, umrzemy małżonkami.. na zawsze... na wieczność nigdy nieskończoną...
Pochyliła się tuż nad twarzą Daria i szepnęła miłośnie:
— Jestem... jestem i będę zawsze z tobą...
Wieczność całą a może chwilę jedną trwał ich uścisk. Ona, oddawała mu się w darze z frenetycznym szałem miłości, z przejęciem się świętością ekstazy, mającej trwać dłużej niż życie, w nieznaną nieskończoność, która się teraz otwierała przed niemi, chłonąc ich na zawsze. On skonał w tym uścisku, w tem szczęściu, którego się wreszcie doczekał, tuląc ją do siebie i wpił się konwulsyjnie w to swoje dobro, otaczając ją ramionami, unosząc z sobą na zawsze. Czy to z boleści nad jego zgonem, czy też z rozpaczy nad dziewiczością swą, która nigdy nie miała być zapłodnioną, czy może z radości, że wreszcie dokonało się małżeństwo całą wolą jej istoty tak pożądane, Benedetta zgasła, prawie równocześnie z niem... skonała.
Zmarła, zawisłszy na szyi umarłego kochanka; zwarci z sobą, w uścisku pozostali na zawsze.
Wiktorya instynktem przeczuła śmierć ich obojga i, powstawszy, zbliżyła się ku nim. Piotr poszedł za nią, drżąc od łez, porwany wzruszeniem i zachwytem.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/951
Ta strona została uwierzytelniona.