skiej gwardyi. Senne ich odrętwienie zbudził słowami:
— Pan Squadra.
Zwolna, przeciągając się, jeden z żołnierzy wstał i zniknął za przyległemi drzwiami. Piotr zrozumiał, iż powinien czekać jego powrotu. Nie śmiał się ruszyć, lękając się przerywać ciszy odgłosem swoich kroków. Rozejrzał się więc tylko dokoła, wywołując w myśli tłum ludzi, zalegających tę salę podczas dnia, sala bowiem była dla wszystkich dostępna. Ach, ale jakże posępną, znużoną być się zdawała, teraz wśród zmroku, wypoczywająca po widzeniu tylu ludzi i rzeczy!
We drzwiach, ukazał się powracający żołnierz a po za nim, na progu, stanęła postać czarno ubranego mężczyzny, mającego lat około czterdziestu. Twarz miał piękną o regularnych rysach, wielkich nieruchomych oczach, patrzących wprost przed siebie. Wyglądał na kamerdynera a zarazem na zakrystyana.
— Pan Squadra — rzekł Piotr po raz ostatni.
Nieznajomy skłonił się, jakby dla powiedzenia, że jest panem Squadra i jeszcze raz się skłonił na znak, by Piotr szedł za nim.
Obadwaj, jeden za drugim, bez pośpiechu, szli teraz szeregiem sal ciągnących się i następujących bez końca.
Piotr znał dokładnie ceremoniał, oraz przeznaczenie tych sal, mówił bowiem często i szczegó-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/962
Ta strona została uwierzytelniona.