na plac przed Bazyliką. Miał więc cały Rzym przed sobą, ten Rzym, który widział już z tego miejsca, patrząc z lóż Rafaela. Ale teraz był to Rzym przysłonięty nocą, olbrzymi Rzym niemający granic w ciemności, Rzym cały zasiany gwiazdami jak niebo. Wśród nieskończoności tego morza o czarnych falach, rozpoznawał główniejsze ulice po smugach białego elektrycznego światła. Reszta drobniejszych ulic tonęła w ciemnościach przerywanych konstelacyami złotych gwiazd których roje migotały na placach, to znów rzedniały i zanikały w oddaleniu, próżno walcząc z czarnością nocy.
Nerwowy niepokój Piotra wzrastał z każdą chwilą, chociaż silił się, by się opanować. Nawet widok Rzymu widzianego w oceanie ciemności nie zdołał go uspokoić swą imponującą bezmiernością. Odstąpił od okna i drgnął cały, posłyszawszy ciche stąpanie w przyległej sali. Był przekonany, że go zawezwą natychmiast, odgłos kroków doleciał go od małej sali tronowej i teraz dopiero spostrzegł, że drzwi do niej wiodące były uchylone. Nie słysząc już żadnego ztamtąd szelestu, zbliżył się i zajrzał. I ta sala była obciągniętą adamaszkiem czerwonym; stał w niej złocony tron drapowany czerwonym aksamitem, z baldachimem z tegoż aksamitu i nieuniknione konsole z krucyfiksem z kości słoniowej, z parą lamp, z kandelabrami, na słupkach stały dwa wielkie wazony i dwa nieco mniejsze z porcelany
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/968
Ta strona została uwierzytelniona.