na sobie, była silnie zasypana tabaką a przy każdym guziku była brunatna, brudna smuga. Ojciec święty siedział wygodnie oparty i miał chustkę do nosa leżącą na kolanach. Zdawał się być w dobrym stanie zdrowia, wczorajszego niedomagania nie pozostało już śladu, starzec ten bowiem nie miał żadnej chronicznej choroby i zachowywał rozumną dyetę, co mu pozwalało żyć tak długo. Unikał przytem wszelkich wstrząśnięń a jeżeli gasł, to jedynie skutkiem naturalnego wyczerpywania się sił, lecz gasł zwolna jak pochodnia, która wreszcie musi dopalić się do końca.
Od progu Piotr poczuł, że czarne, błyszczące oczy Leona XIII zatrzymały się na nim i patrzą przenikliwie. Cisza panowała tu ogromna, lampy płonęły nieruchomem, bladem światłem. Piotr zbliżył się, trzykrotnie przyklęknął i pochylił się dla pocałowania pantofla z czerwonego aksamitu, wspartego na poduszce. Papież nie rzekł ani słowa, nie uczynił żadnego ruchu, pozostał nieruchomy, a gdy Piotr powstał, czarne, przenikliwe, rozumne oczy, wpatrzone były w niego, tak jak poprzednio.
Leon XIII nie chciał zwolnić tego młodego zapaleńca od pokornego ucałowania swej stopy a teraz, nie wskazując mu krzesła, badając go wzrokiem aż do głębi duszy, rzekł:
— Mój synu, pragnąłeś mnie widzieć, więc zezwoliłem na spełnienie twego życzenia.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/982
Ta strona została uwierzytelniona.