Mówił po francuzku, lecz nie gładko, z akcentem włoskim, zwolna, tak iż można było pisać jego słowa, wymawiane, jakby dyktował. Głos miał silny, nosowy, jeden z tych grubych, donośnych głosów, tak dziwacznie brzmiących gdy wychodzą z ust człowieka wątłego i będącego już tylko tchnieniem.
Piotr skłonił się na znak głębokiego podziękowania, wiedział bowiem, że nie należy się odzywać, przez uszanowanie czekając na pytanie wprost zadane.
— Mieszkasz stale w Paryżu?...
— Tak, Ojcze święty.
— Czy należysz do składu duchownych przy której z główniejszych parafij tego miasta?
— Nie, Ojcze święty, jestem jednym z księży przy małym kościele w Neuilly.
— Ach tak... wiem... Neuilly... to dzielnica Paryża, w pobliżu lasku Bulońskiego... A ile masz lat, mój synu?..
— Trzydzieści cztery, Ojcze święty.
Nastąpiła chwila milczenia. Leon XIII, odwróciwszy nieco oczy, wyciągnął drobną rękę jakby wyrzeźbioną z kości słoniowej i, zamieszawszy łyżeczką wodę z sokiem, umoczył usta i trochę się napił. Wykonał to powoli, rozważnie i rozsądnie, tak jak wszystko co myślał i robił.
— Przeczytałem twoją książkę, mój synu... tak, prawie w całości ją przeczytałem. Zazwyczaj po-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/983
Ta strona została uwierzytelniona.