spojrzał w okna Rougonów. Żywe z nich biło światło.
— Co też tamci spiskują? — pomyślał zakłopotany dziennikarz. Ciekawość go wielka ogarnęła. W tej chwili wejść do ojca nie mógł, skoro był na stopie wojennej z jego gośćmi. Wszedł jednak na schody. Stanąwszy podedrzwiami, słyszał tylko niezrozumiały gwar głosów.
— Jestem prawdziwem dzieckiem — rzekł sam do siebie — strach ogłupił mię całkiem. I kiedy zabierał się odejść, usłyszał, że matka doprowadzała kogoś do drzwi. Zaledwo miał czas skryć się pod schodami na strych prowadzącemi, gdy margrabia wyszedł, Felicya ukazała się za nim.
— Eh, moja mała — rzekł cichym głosem — są to więksi jeszcze tchórze, niż myślałem. Przy takich ludziach, każdy pochwyci rządy Francyi, kto się na to odważy.
Dodał z goryczą, jakby do siebie:
— Monarchia jest już za uczciwa na te czasy. Jej czas przeszedł.
— Eugeniusz zawiadomił ojca o przesileniu. On nie wątpi o zwycięztwie księcia Ludwika — mówiła Felicya.
— Oh, możecie działać na pewno — odpowiedział margrabia, schodząc już ze schodów. — Za trzy dni, kraj będzie całkiem spętany. Do widzenia, mała...
Felicya drzwi zamknęła; Arystydes doznał pewnego olśnienia w swoim ciemnym kącie. Nie cze-
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.