Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest ich co najmniej trzy tysiące — rzekł — maszerują jak żołnierze, batalionami. Zdaje mi się, że widziałem jeńców w środku.
— Jeńców! — jęknęli mieszczanie.
— Rozumie się — przerwał margrabia swoim cieniutkim głosikiem. — Powstańcy aresztują osoby znane z opinij zachowawczych. Tak mi mówiono.
Wiadomość ta dobiła gości salonu żółtego; kilku kupców opuściło go natychmiast, widząc że niema czasu do stracenia, że trzeba co żywo pomyśleć o jakiej bezpiecznej kryjówce.
Aresztowania dokonywane przez republikanów mocno zastanowiły Felicyę. Zapytała z cicha margrabiego:
— Co ci ludzie robią z osobami, które aresztują?
— Prowadzą je z sobą. Są to dla nich bardzo pożądani zakładnicy.
— Ach! — odezwała się szczególnym głosem.
Zamyślona, bacznie śledziła postępy panicznego strachu, jaki panował do koła. Mieszczanie pomału prawie wszyscy powychodzili; pozostał tylko Roudier i Vuillet, którym blizkość niebepieczeństwa dodawała nieco odwagi; Granoux, także, chcąc nie chcąc, pozostał, ponieważ nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
— To i lepiej, że sobie poszli — rzekł Sicardot — ci tchórze okropnie mnie gniewają. Już od dwóch lat mówią o rozstrzelaniu republikanów, teraz kiedy ci są w okolicy, nie wystrzeliliby do nich nawet z pukawki!