Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż pani sądzisz, że nas nie zaaresztują, jeśli im pozwolimy wejść spokojnie do miasta? Bądź pani pewną, że godzina nie upłynie a mer i wszyscy urzędnicy, nie licząc już męża pani i gości, będą przytrzymani.
Margrabia dostrzegł, że Felicya powstrzymywała uśmiech, mówiąc przestraszona:
— Tak sądzisz, komendancie?
— Rozumie się, republikanie nie są tak głupi, żeby zostawiali nieprzyjaciół za sobą. Jutro w Plassans nie będzie ani urzędników, ani dobrych obywateli.
Na te słowa, jakby wywołane, Felicya puściła rękę męża, który się już nie wybierał odejść, i dzięki żonie, zaczął obejmować cały plan kampanii, chociaż nie zrozumiał jej taktyki, ani też nie podejrzywał tajemnego wspólnictwa.
— Trzeba się namyśleć, nim się co postanowi — rzekł do komendanta — Moja żona może ma słuszność, wymawiając nam, że nie myślimy o naszych rodzinach.
— Tak, tak, pani ma racyę — odezwał się Granoux, słuchający krzyków Felicyi z zachwytem tchórza.
Sicardot nacisnął kapelusz na głowę i rzekł głosem stanowczym:
— Ma racyę, czy nie, mniejsza o to! Jestem dowódzcą gwardyi narodowej, powinienem być już w merostwie. Przyznajcie się przynajmniej, że się boicie i zostawiacie mię samego... Żegnam was.