Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

wesołą wrzawą. Biedny Jan, pozbawiony wszelkich przyjemności swojego wieku, patrzył na nie błyszczącem okiem. Lecz skromne życie, jakie prowadził, onieśmielało go zupełnie. Bawił się z towarzyszkami siostry, dotykając zaledwie ich ręki. Macquart, wzruszając na to ramionami, mówił szyderczo: „Co za naiwność“! Za to on, gdy żona nie widziała, całował dziewczęta; względem jednej praczki, która się Janowi więcej podobała, posunął się do tego stopnia, że mu ją pewnego wieczora odebrał z rąk prawie. Stary niegodziwiec chciał jeszcze uchodzić za uwodziciela.
Są ludzie, których kochanki utrzymują. Antoni z równą czelnością był na utrzymaniu dzieci i żony. Rabował je, by miał za co hulać. Gdy wracał do domu, miał minę człowieka wyższego, szydził z nędzy jaką zastawał, wymyślał na złe obiady, Gerwazę nazywał dziewczyną do niczego, Janowi przepowiadał że nigdy nie wyjdzie na człowieka. Egoista ten, zjadłszy najlepszy kąsek, zapalał fajkę, najobojętniej patrząc jak biedne dzieci, strudzone całodzienną pracą, zasypiały przy stole. Idąc za przykładem matki, nie obruszały się one nigdy na ojca. On zaś, gdy zabrał żonie ostatnie pieniądze, łajał jeszcze, że za mało pracuje. Fina z łagodnością baranka tłomaczyła się swoim cieniutkim głosem, tak dziwnym przy ogromnej postaci, że jest coraz starszą, że bardzo jej ciężko cośkolwiek zarobić. Po wyjściu męża, wieczorem, biedaczka, dla pociechy, stawiała na stole butelkę anyżówki, którą