Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

niechać uczęszczania do szkoły z powodu, iż wszedł do terminu. Czytywał następnie wszystkie książki oderwane, które mu w rękę podpadły. Pierwszych zasad zawsze mu brakowało, ztąd zrobił sobie szczególny zapas luźnych wiadomości i nie mógł ich uporządkować w swojej głowie.
Dzieckiem, bawił się często u stelmacha Viana, mającego swój warsztat w sąsiedztwie ciotki Didy a skład drzewa na placu św. Mittra. Właził na wozy i bryczki pozostawione do naprawy, dźwigał ciężkie narzędzia, zaledwie mogąc je objąć drobnemi rączkami, pomagał robotnikom, podnosząc im żelaztwo, lub przytrzymując jaki kawałek drzewa. Vian, człowiek poczciwy, bardzo go polubił; gdy podrósł, wziął go za czeladnika, nie żądając żadnej zapłaty za czas nauki. Była to wielka radość dla Sylweryusza, gdyż otwierała mu się nadzieja, że będzie mógł biednej babce zwrócić koszta, jakie na jego utrzymanie łożyła. Pilny i pracowity, został w krótkim czasie zręcznym czeladnikiem. Ale ambicya jego sięgała wyżej. Kiedy raz zobaczył u fabrykanta powozów w Plassans piękną, nową, błyszczącą od lakieru karetę, postanowił sobie, że musi robić podobne. Powóz ten pozostał w jego wyobraźni, jako rzadkie arcydzieło sztuki, do którego zdążały jego aspiracye rzemieślnicze.
Wózki, przy których pracował u Viana, już mu się wydały niegodne jego starań. Zaczął tedy chodzić do szkoły rysunków i tam zawiązał przyjaźń z pewnym młodzieńcem, zbiegiem z jakiegoś kole-