nom, w nadziei, że ten zapaleniec dostatecznie rozjątrzony, potrafi dogryźć im do żywego. Wyrachowaniu temu nie brakło trafności.
Antoni przyciągał do siebie Sylweryusza, okazując niezwykłe uwielbienie dla pojęć młodzieńca. Wuj i siostrzeniec widywali się po kilka razy na tydzień; w czasie długich rozmów, całkowicie rozstrzygających los kraju, Antoni starał się wlać przekonanie w swego towarzysza, że salon Rougonów był główną przeszkodą do szczęścia Francyi. Lecz nazywając swoją matkę „starą hultajką“, zraził sobie Sylweryusza. Nieproszony, opowiedział mu stare historye. Chłopiec, wstydem przejęty, słuchał w milczeniu, nierad niewczesnym zwierzeniom. Odtąd podwoił jeszcze staranie około ciotki Didy, darząc ją czułem słowem i uśmiechem pobłażania.
Macquart prędko zmiarkował, że się wziął niezręcznie do rzeczy i następnie zaczął wyzyskiwać tkliwość Sylweryusza: nastawał na Rougonów za opuszczenie Adelajdy, za jej zrabowanie, za zaparcie się teraz starej kobiety, która, wszystko im oddawszy, pozostała bez żadnego funduszu. Gdy zdołał wzbudzić oburzenie na Piotra, wielką była jego radość.
Sylweryusz przyszedł raz do Macquartów w porze obiadowej. Antoni pomrukiwał, wybierając wszystkie kawałki słoniny z kartofli i nie spuszczał z oka półmiska, gdy tenże przechodził do rąk Gerwazy i Jana.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.