rzeczy, żeby zamknąć usta. Ja nic nie dostałem.
Fina znów nie w porę wmieszała się do rozmowy, przypominając mężowi, że dostał dwieście franków, całkowite ubranie i czynsz roczny za stancyę. Antoni nakazał jej milczenie, krzycząc z wrastającą złością:
— Wielka rzecz, dwieście franków! Ależ mi się należało dziesięć tysięcy franków! Albo czyż warto mówić o jakiejś komórce i starym surducie, którego Piotr sam nie mógł nosić, tak był poplamiony i podarty!
Chociaż kłamał, ale nikt mu nie zaprzeczał, unikając jego gniewu. Mówił dalej do Sylweryusza:
— Jesteś jeszcze bardzo naiwnym, że ich bronisz. Obdarli twoją matkę, biedaczka byłaby żyła dotychczas, gdyby się miała za co leczyć.
— Ależ, wuju, nie jesteś sprawiedliwym — odpowiedział młodzieniec — moja matka nie umarła bynajmniej z braku starań, ojciec mój nie byłby przyjął ani grosza od jej rodziny.
— Daj tam pokój z takiem gadaniem. Twój ojciec byłby wziął pieniądze jak każdy inny. Okradziono nas niegodnie, powinniśmy odebrać nasz majątek.
Macquart powracał po raz setny do opowieści o piędziesięciu tysiącach franków. Sylweryusz, znając ją na pamięć, słuchał zniecierpliwiony.
— Gdybyś był człowiekiem — mawiał Antoni — tobyś poszedł kiedy ze mną do Rougonów, narobilibyśmy tyle hałasu, ażeby nam dano pieniędzy.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.