Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

niem wiosek okolicznych, nadzieja w niego wstąpiła. Za nic w świecie nie byłby opuścił Plassans; wymyślił też jakiś pozór, żeby pozostać w mieście, kiedy w niedzielę zrana robotnicy wyszli dla połączenia się z bandą z Palud i Saint-Martin-de-Vaulx. Wieczorem siedział w jakiejś lichej szynkowni, gdy nadszedł jeden z jego kolegów z wiadomością, iż powstańcy są już niedaleko. Macquart ucieszył się niezmiernie, już mu się zdawało, że dławi Rougonów. Wyszedł pośpiesznie z szynku i połączył się z republikanami miejskimi, którzy się zbierali na ulicy Sauvaire. Ich to właśnie spostrzegł Rougon umykający do matki. Gdy doszli do ulicy Banne, Macquart idący na końcu, zatrzymał czterech drabów, nad którymi nabrał przewagi i przekonał ich, że należy natychmiast pojmać nieprzyjaciół Rzeczypospolitej; dla uniknienia wielkich nieszczęść. Poszedł razem z nimi do mieszkania Piotra i zaczął gwałtownie do drzwi łomotać. Felicya w tak stanowczej chwili, zachowała się wzorowo. Zeszła na dół i drzwi od ulicy otworzyła.
— Idziemy do ciebie — odezwał się gburowato Macquart.
— Dobrze, niech panowie wejdą — odpowiedziała z uśmiechem, udając, że nie poznaje brata mężowskiego.
Gdy weszli na górę, Macquart rozkazał jej zawołać Piotra.
— Mego męża niema w domu — odpowiedziała spokojnie — dzisiaj o szóstej wieczorem pojechał do Marsylii.