Garçonnet, dowiedziawszy się, że armia potrzebuje posiłku, oświadczył, iż dostarczy żywności. Urzędnik ten w tak trudnych okolicznościach okazał wiele taktu. Chciał ich prędko nakarmić, żeby, odeszli nim się plassańczycy przebudzą. Ich przechód wówczas wydałby się jak senne marzenie, rozproszone z dnia brzaskiem. Pod strażą dwóch ludzi mer, jako więzień, poszedł do piekarzy, do przekupniów i dostarczył powstańcom wszelkich możliwych zapasów żywności.
Wtedy place przedstawiły się jak obszerne refektarze. Pomimo zimna dość było wesoło wśród zgłodniałej rzeszy; chuchając w palce, śpiesznie zjadali swe porcye. Ciekawe kumoszki, z za okien przypatrywały się krwiożerczym republikanom, którzy popijali tylko studzienną wodę ze swoich dłoni.
Po zajęciu ratusza, powstańcy opanowali także poblizkie koszary żandarmeryi. Żołnierzy zaledwie ze snu przebudzonych z łatwością rozbrojono; tłum w tę stronę zmierzający uniósł także Miettę i Sylweryusza. Ona została pod murem z chorągwią, on zaś, porwany wewnątrz budynku, pomagał towarzyszom do odbierania broni żandarmom. Szamotał się z jednym tęgim mężczyzną, nazwiskiem Rougade, któremu chciał wydrzeć karabin; broń wystrzeliła i wybiła żandarmowi prawe oko. Sylweryusz, krwią obryzgany, opamiętał się i ostygł w jednej chwili. Wybiegł czemprędzej na ulicę, otrząsając ręce.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.