— Cokolwiek — szepnęła przytłumionym głosem.
— Jeżeli chcesz, możemy trochę odpocząć.
Kiedy chwiała się coraz bardziej, oddał chorągiew jednemu z powstańców i opuścił szeregi, unosząc prawie biedne dziecko. Uspokajał ją, że zna bliższą drogę, że będą mogli odpocząć z godzinę i nadążą do Orchères równo ze wszystkimi.
Była wówczas godzina szósta. Lekka mgła podnosiła się z rzeki. Noc wydawała się przez to jeszcze ciemniejszą. Prawie po omacku weszli na spadziste góry Garrigues i usiedli na skale. Otchłań ciemności otaczała ich do koła, wydawali się na urwisku jak zagubieni wśród pustego przestworu, w którym po uciszeniu się kroków odchodzącego zastępu, słychać było tylko dwa odzywające się dzwony. Jeden brzęczał donośnie u stóp ich, zapewne w jakiej wiosce nadbrzeżnej, drugi odpowiadał mu zdala, głuchy, jęczący... istna rozmowa duchów, opowiadających sobie straszny koniec jakiegoś świata.
Mietta i Sylweryusz, rozgrzani szybkim chodem, nie czuli zimna. Siedzieli w milczeniu, słuchając z niewypowiedzianym smutkiem dzwonów, przerywających nocną ciszę. Nie widzieli się nawet. Mietta zaczęła bać się; poszukawszy ręki towarzysza zatrzymała ją w swojej. Po gorączkowym obłędzie, jaki zawładnął nimi przez godzin tyle, nagle teraz zatrzymani, przytuleni do siebie, zastanowili się i zdumieli. Zdawało im się, że powstają z jakichś burzliwych marzeń sennych, albo że gwałtowna fala wyrzuciła ich na brzegi i ustąpiła daleko. Nieprze-
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.