— Kochana Mietto, jakieś smutne myśli cię napadły. Pobierzemy się niedługo, gdy będziesz moją żoną, nikt się nie ośmieli co złego na ciebie powiedzieć, bądź spokojną. Zresztą, jeżeli wolisz, to nie powrócimy do Plassans. Jeżeli zwyciężymy, zabiorę ciotkę Didę, będzie musiała przenieść się tam, gdzie my się udamy.
— A jeżeli nas pobiją? — zapytała łagodnie.
— Będzie co Bóg da. Jeżeli zginę, ty mnie zastąpisz przy ciotce Didzie i pocieszysz ją — nieprawdaż?
— Ach! lepiej umrzeć, tutaj zaraz, zawołała Mietta.
Umrzeć!... umrzeć!... Zdawało się, że żałobne tony dzwonu powtarzają wyraz złowrogi. Czy to przeczucie? Kochankowie zadrżeli, jakaś myśl o śmierci, wrażenie snu wiecznego wstrząsnęło ich serca. Dziewczyna przycisnęła usta do ust kochanka; przypuszczenie blizkiej śmierci rozgorączkowało ją na nowo. Już się nie bała ukochanego, może chciała użyć nieznanych rozkoszy, nim się na zawsze w ziemi położy? Uspokoiwszy się powoli, wsparła ociężałą głowę na piersiach Sylweryusza. On ją otulił czerwonym płaszczem i przycisnął do siebie. Słysząc po chwili oddech jednostajny, poznał że zasnęła. Obiecał sobie, że pozwoli jej spać całą godzinę. Na wschodniej stronie nieba świeciła już jaśniejsza pręga, zapowiadająca zbliżający się brzask dzienny.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.