cie przytułek, jaki znalazła. Postanowiła pełnić dalej swe obowiązki, unikając wszelkiej z krewnymi rozmowy.
Osamotnienie, w jakiem żyła, tudzież dobrowolne milczenie, na jakie się skazała, wyrobiło w niej niewłaściwe o wielu rzeczach pojęcie. Zastanawiając się ciągle nad smutnym losem ojca, przyszła do wniosku, że dobrze zrobił, iż zabił żandarma, skoro żandarm jego chciał zabić. O tej okoliczności łagodzącej, jako i o innych prawdziwszych szczegółach sprawy, dowiedziała się od robotnika pracującego w ogrodzie Rébufata i od tego czasu znacznie się uspokoiła, głowy już nawet nie zwracała, kiedy ulicznicy z przedmieścia krzyczeli spotkawszy ją:
— Eh! Chantegreilka!
Zacisnąwszy usta, przyśpieszała tylko kroku; gdy wpadła w bramę, kratę zamknąwszy za sobą, patrzyła wzgardliwie na łobuzów. Jeżeli czasami serce jej żalem wezbrało, płakała w ukryciu, by nikt łez jej nie widział. Potem, przemywszy oczy zimną wodą, wychodziła do ludzi z obliczem uspokojonem i niezbadanem. Życie podobne mogłoby całkiem zepsuć młodociany charakter i naganne wyrodzić namiętności, gdyby szczęśliwem zrządzeniem losu nie była spotkała czułego serca, które stało się jej zbawieniem.
Studnia w podwórzu ciotki Didy była wspólną. Mur przegradzał ją na dwoje. Dawniej jeszcze za Fouque’ów, ogrodnicy czerpali z niej wodę. Ale po
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.