przyłączeniu posiadłości do Jas-Meiffrenu, nowi właściciele, mając ogromne zbiorniki wody u siebie, rzadko kiedy udawali się do studni. Przeciwnie zaś, z drugiej strony muru, każdego ranka winda skrzypiała. Sylweryusz brał wodę potrzebną do gospodarstwa ciotki Didy.
Pewnego dnia, walec się złamał. Młody stelmach obrobił ładny i mocny balik dębowy i osadził go, powróciwszy wieczorem z roboty. Musiał przytem wleźć na mur. Ukończywszy zadanie, usiadł na murze, jak na koniu, rozpatrując ciekawie obszerne przestrzenie Jas-Meiffrenu. Niebawem spostrzegł, że o kilka kroków od niego, wieśniaczka opiela grzędy warzywne. W tym gorącym dniu lipcowym, słońce chyliło się już ku zachodowi i oświecało czerwonym blaskiem pracownicę, która miała na sobie biały gorsecik, kolorową chusteczkę na szyi, rękawy od koszuli zawinięte aż do łokcia i, skulona, klęczała na swojej niebieskiej, bawełnianej spódnicy, przytrzymywanej krzyżującemi się na plecach szelkami. Zwinne jej ręce szybko się przesuwały to w jedną, to w drugą stronę, odrzucając wyrwane zielsko do dużego kosza. Młodego chłopca głównie zajęły owe ręce, silne, zręczne, opalone aż do łokcia, barwy brązowej, chociaż dalej, pod rękawami zwiniętemi, ujrzał ciało białek jak mleko. Rozmyślając co to za jedna ta kobieta i pogwizdując sobie, wybijał takt dłutem, które trzymał w ręku. Naraz dłuto wymknęło się i upadło po stronie Jas-Meiffrenu.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.