Robotnica podniosła głowę i uśmiechnęła się. Nie wiele myśląc, wstała, podniosła zgubę i wspiąwszy się na palce, podała ją właścicielowi, który ze swojej strony musiał położyć się na murze, by dłuta dosięgnąć. Spojrzeli sobie w oczy. Sylweryusz zdziwił się, gdy zobaczył, że owa wieśniaczka była dzieckiem, że ma wielkie czarne oczy i usta mocno czerwone. Zdziwił się jeszcze więcej, kiedy poczuł, że widok tych oczu i ust robi mu pewną przyjemność. Dotychczas nie widział jeszcze żadnej dziewczyny tak blisko. W tej zaś, która stała przed jego oczyma, wszystko mu się podobało, gorset i chusteczka, spódniczka niebieska i szelki. Patrząc na siebie, uśmiechali się wzajemnie. Sylweryusz zapomniał nawet podziękować. Ale zapytał:
— Jak się nazywasz?
— Marya, lecz nazywają mię Miettą, a ty?
— Ja nazywam się Sylweryusz.
Po małym przestanku, chłopiec znów zagadnął:
— Ja mam lat piętnaście, a ty?
— Dwanaście skończę na Wszystkich Świętych.
— Tylko tyle! Myślałem że jesteś dorosłą dziewczyną — zawołał śmiejąc się. Masz takie grube ręce...
I ona się roześmiała, spuszczając oczy na swoje ręce. Ponieważ się zdawało, że zapytania zostały wyczerpane, Mietta powróciła do swojej roboty. Sylweryusz posiedział jeszcze na murze, ale gdy
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.