Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

„córki galernika“, przychodziło im ciągle na usta, jako dowód skazujący na potępienie i wieczną hańbę, dziewczynę niewinną.
Stelmach Vian, człowiek zacny, nakazał im milczenie.
— Cicho byście byli — łajał — niepoczciwe języki. Widziałem tę małą, porządna dziewczyna, cicha, spokojna, pracowita. Robi tyle, co trzydziestoletnia kobieta. Między nami zaś znajdują się próżniacy, wcale jej niewarci. Chciałbym, żeby kiedyś dostała dobrego męża, któryby się za nią ujął.
Sylweryusz zrazu zniechęcony gadaniną czeladników, czuł teraz, że mu łzy idą do oczu gdy posłyszał słowa majstra. Nie odezwał się jednak, tylko mocniej bił młotem w koło, które okuwał. Wieczorem, powróciwszy z roboty, wylazł na mur. Miettę zastał przy tem samem zatrudnieniu co dnia wczorajszego. Zawołał na nią, przyszła zakłopotana i uśmiechnięta.
— Ty jesteś Chantegreilka, prawda? — zapytał bez namysłu.
Cofnęła się, uśmiech znikł z jej twarzy, spojrzała ostro. Czyż i on będzie ją znieważał? Odwróciła się, chcąc odejść. Sylweryusz zawołał pośpiesznie:
— Nie odchodź, proszę cię... Nie chcę ci zrobić przykrości... chciałbym owszem z tobą pomówić.
Zatrzymała się, ale jeszcze niedowierzająca... Sylweryusz rad był wylać uczucia z serca prze-